Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, mocno! mocno!... Słucham dalszego szczebiotu z ciekawością.
— Tylko tyle miałam powiedzieć. Powiedziałam szczerze, bo nie lubię lemoniadek, mniej lub więcej ocukrzonych banalnością towarzyską... Lubię widzieć i mówić prosto, nienawidzę w niczem flirtu i idę zwykle na prawo, albo na lewo, byle nie stać.
— Złoty środek, to złota równowaga mędrców; z niego widzi się całość dopiero.
— E! jest to miejsce dla niedołęgów, którzy nie mając woli, sił, chęci, aby coś robić, wolą patrzeć i popisywać się obserwacyami zbieranemi z daleka. Takim się zdaje, że widzą wszystko dobrze, a oni tylko widzą odbicia — mówiła Janka dobitnie, unosząc się.
— Mocno, mocno!... chcę wierzyć, że tak mówi szczerość — szeptał Kotlicki z uśmiechem.
— Mnie się zdaje, że powinno się zawsze stać w szeregu jednym lub drugim i czegoś pragnąć, coś robić, pracować i kłaść całą duszę i żyć z całą pasyą.
— I łudzić się niemądrze, że to nas doprowadzi do czego — dokończył za nią Kotlicki.
— Nie, i nie dbać, do czego doprowadzi, byle nie doprowadziło do nudy.
— Proszę pani, to także flirt, tylko w innej odmianie. Ciekaw jestem, do czego panią doprowadzi ta pasya; co pani zdobędzie tą swoją nadmiernie rozpaloną energią.
— Może i zdobędę to, co chcę zdobyć — odpowiedziała ciszej, bo jakaś szarość przysłoniła jej myśli subtelną niezmiernie bojaźnią przed czemś nieznanem.