Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bezwzględnie i na zawsze. Znosili dla niej nędzę, cierpieli dla niej, przestawali być dla niej ludźmi...
Były to może dusze złe, przewrotne, brutalne, takie, które na targowisku świata witano śmiechem lekceważenia i nieomal pogardą; ale pomimo to, dusze te były większe, choćby tylko dlatego, że nie pchał ich do teatru ordynarny instynkt żeru, że walczyli o jakąś ideę, której nawet ich mózgi nie umiały sobie jasno uświadomić.
Były to dusze lepsze, bo szły za głosem przyrody — i cierpiały.
Janka ocknęła się z zadumy, bo Kotlicki stanął przy niej, z filiżanką herbaty w ręku i ze swoim cierpko znudzonym uśmiechem zaczął mówić:
— Przygląda się pani towarzystwu?... Prawda, co za energia jest we wszystkich ruchach, jakie to teraz silne dusze; żeby te wszystkie nerwowe napięcia można zebrać w jaki zbiornik, wytworzyłaby się siła na kilka koni parowych, siła, która się marnuje na gadanie.
— Pańska złośliwość ma także siłę... — powiedziała Janka powoli, bo ją zaczynał irytować.
— Marnującą się na obgadywaniu i drwinach... chciała pani tak powiedzieć?...
— Prawie tak, z małem streszczeniem, że jedno i drugie jest...
Zawahała się.
— Czem?... błagam, niech pani powie... ogromnie lubię, jak kobiety... nie kłamią.
— ...Jest flirtem dosyć nudnym i dosyć pospolitym — powiedziała prędko.