Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdziwieni, dotknięci i poruszeni do żywego usłyszaną przed chwilą wieścią.
Wszyscy zaczęli spoglądać na Majkowską i Pepę, ale obie milczały.
Majkowska miała wyraz twarzy pogardliwy, a Pepa, nie mogąc ukryć złości wewnętrznej, szarpała bezmyślnie koronki u rękawów...
— Pewnie błogosławi teraz tę hecę, przez którą od nas wyleciała; to jej pomogło — powiedział ktoś.
— Albo talent!... — dorzucił umyślnie Kotlicki.
— Talent?... — zawołała Cabińska — Nicoleta i talent!... ha! ha! ha!... Ależ ona pokojówki grać u nas nie mogła!
— Ale w warszawskim teatrze będzie grywać drugie role.
— Warszawski teatr! warszawski teatr! to jeszcze gorsza szopka! — zawołał Glas.
— Ho! ho! wielki mi cymes, teatr warszawski i tamci ich aktorzy!... wielka mi rzecz!... Powiedzcie to tym, co nie znają go dobrze!... — krzyczał rozczerwieniony Krzykiewicz, nalewając wina właścicielce domu.
— Płaćcie nam tylko takie gaże, a zobaczycie, czem jesteśmy!
— Prawda. Pieś ma racyę... Kto może myśleć tylko o sztuce, jeżeli mu ciągle brak na życie, na komorne, jeżeli codziennie musi żreć się z nędzą, czy to usposabia do dobrej gry?...
— Fałsz! Toby znaczyło, że można zrobić artystą pierwszego lepszego pastucha, któremu tylko da się jeść! — zawołał przez stół Stanisławski.