Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Myślisz, że jeszcze kiedy mieć je będziesz?...
— Będę... wierzę w to głęboko. Chwilami zdaje mi się, jakbym je już czuł u siebie w kieszeni.
— Prawda, przecież matka ma dom.
— I... dzieci sześcioro i długów po kominy!... To nie to!... Ja je widzę gdzieindziej...
— Tymczasem, wedle starego zwyczaju, pożyczasz, gdzie się da, co?... — drwił dalej Kotlicki.
— Tobie przecież oddam i to w tym miesiącu, z pewnością.
— Poczekam nawet do komety z tysiąc ośmset dwunastego roku; będzie przechodzić w roku...
— Nie kpij... Ty jesteś okropny po prostu z drwinami swojemi. Kijem nie zrobiłbyś tyle ludziom krzywdy, co im robisz drwinami i cynizmem swoim.
— To moja broń! — odrzekł Kotlicki, ściągając brwi.
— Ożenię się może niedługo, to wszystkie długi spłacę...
Kotlicki gwałtownie się odwrócił, zajrzał mu w oczy i zaczął się śmiać swoim cichym, rżącym głosem, przekrzywiając pociesznie twarz.
— To jest blaga wprost genialna, jako pomysł; na nią możesz nawet naciągnąć jeszcze nie tylko swoje siostry, ale i swoją matkę; opatentuj ten pomysł i wyzyskaj...
— Na seryo myślę się ożenić... mam już coś upatrzonego: kamienica na Krzywem-Kole... panna lat dwudziestu, blondyneczka jasna, pulchniutka, zgrabna, rezo-