Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kocham cię!... wiesz?... — i poszła dalej, rozmawiając z Janką.
— ...Mnie to nie przestrasza, przynajmniej wiem, że żyję, mam cel... Nędze życia osobistego dotykają mnie tylko w połowie...
— Głupstwo wszystko, marność! Cóż odkryli wszyscy ci mędrcy i badacze?...
— Co ty mówisz, człowieku!... ależ światy odkryli, miliony rzeczy wprost dobroczynnych. Porównaj stan ludzkości przed wiekiem choćby — z dzisiejszym, a zobaczysz szalone różnice.
— Nie widzę, aby było lepiej; jest nawet gorzej, bo jest więcej takich, jak ty, co się męczą napróżno... ale dajmy temu pokój... mam ważniejsze rzeczy na myśli... Piesiu, czy mogę liczyć na ciebie, gdybym zakładał towarzystwo? — powiedział ciszej.
— Zawsze. Wolę nawet mniejszą gażę, byle być z ludźmi. Od sezonu?
— Jeszcze z pewnością nie wiem. Powiem ci za parę tygodni... tylko tajemnica... pamiętaj.
— Bądź pewnym. Forszus tylko dać mi musisz, bo mam długi.
Szeptali dalej po cichu, spiskując; aby nie zwrócić na siebie uwagi, maskowali rozmowę swoją częstymi i głośnymi wybuchami śmiechu.
Po całym salonie potworzyły się grupy rozmawiających.
Cabiński biegał bezustannie, zapraszał do picia, sam nalewał, całował się z wszystkimi.
Pepa siedziała w salonie z redaktorem i z Kotli-