Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nieprawda, to fałsz!... Sztuka nie jest poza wszystkiem, ale ponad wszystkiem... wyższem czemś, ale tem samem... jest streszczeniem wszystkiego, bo wszystko się zazębia, wszystko się łączy i wszystko powinno być jednem: dobrem i poznaniem. Sztuka, to sama przyroda, tylko przyroda, uświadomiona niejako.
— Daj spokój!... co nam po tem wszystkiem? I tak dosyć wcześnie spuszczą kurtynę i farsa życiowa się skończy! — powiedział Topolski jakimś szorstkim głosem, w którym zadrżały akcenta zniechęcenia.
— Nie, nie!... Żyć, to właśnie działać, to rozlewać po świecie talent, energię, uczucie... pomagać w czasie teraźniejszym pokoleniom przyszłym.
— Deklamujesz, Piesiu! Gdzież się podział twój stoicyzm, twoje zalecanie obojętności i poszukiwanie spokoju wewnętrznego, twój arystokratyzm ducha.
— Gdzie?... poznałem, żem źle myślał, że nam nie wolno odsuwać się pogardliwie od życia i jego cierpień, że to jest egoizm tylko. Śmiej się, ale powiadam ci, że teraz znalazłem prawdę.
— A jeżeli i to nie jest prawdą?...
— To znajdę ją kiedyś... będę szukał i znajdę...
— Prędzej znajdziesz śmierć, albo szpital waryatów
— Nie przestrasza mnie to wcale. Cóżby było z wygranych bitew, gdyby żołnierze z obawy śmierci, rozbiegli się przed walką na wszystkie strony świata, co?...
— Moryś! — zawołała szeptem Majkowska, uchylając portyery.
Topolski pochylił się do niej, a ona szepnęła mu do ucha: