Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mimi, bo sobie oczy zamażesz! — zawołała któraś.
Mimi natychmiast przestała płakać.
— Cóż ja mam paniom poradzić, co?... — wołał Cabiński, przyszedłszy do głosu.
— Niech mi bukiet odda w tej chwili i zaraz przeprosi! — zawołała Kaczkowska.
— Mogę ci jeszcze co dołożyć do tego, ale pięścią... Niech się dyrektor spyta chórów: widzieli wszyscy dobrze, komu bukiet podawano.
— Chór z czwartego aktu! — krzyknął Cabiński w kulisy.
Weszło kilkanaście kobiet i mężczyzn, napół już porozbieranych, a pomiędzy niemi i Janka.
— No, zrobić sąd Salomonowy!
Do garderoby tłoczyło się wiele osób i drwiące uwagi pod adresem ogólnie niecierpianej Kaczkowskiej sypały się jak fajerwerki.
— Kto widział, komu bukiet był podawany? — zapytał Cabiński.
— Nie uważaliśmy — odpowiedziano jednogłośnie, nie chcąc narażać sobie stron obu; tylko Janka, nienawidząca wszelkiego fałszu i niesprawiedliwości, powiedziała na końcu:
— Pannie Zarzeckiej podano... stałam obok i dobrze widziałam.
— A ta krowienta czego tutaj chce?! Z ulicy przyszła i chce zabierać głos, ta... jakaś!... — zakrzyczała pogardliwie Kaczkowska.