Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

warzyskie — i za co?... za to, co o nas piszą; za takie wieńce, co trwają dwa dni; za oklask naprzykrzonego tłumu?... O, strzeż się pani prowincyi!... O, los rzuca ludźmi, rzuca!... Pomyśl pani o mnie... Widzisz te wieńce... Prawda, jakie wspaniałe i jakie zwiędłe, co?... A jeszcze tak niedawno grywałam we Lwowie!...
Zatrzymała się chwilę, jakby olśniona przypomnieniem.
— Sceny świata całego stały przedemną otworem. Dyrektor „Komedyi francuskiej“ umyślnie przyjeżdżał, aby mnie widzieć i zaangażować...
— Pani tak dobrze włada francuskim?...
— Nie przerywaj pani. Miałam parę tysięcy gaży; pisma nie znajdowały słów na określenie mojej gry; w dniu benefisów młodzież wyprzęgała konie, zasypywano mnie bukietami, rzucano mi brylantowe kolie!... — (poprawiła bezwiednie bransoletkę). — Najpierwsza młodzież: hrabiowie, książęta starali się o moje względy... Potrzeba było nieszczęścia: zakochałam się... Tak, nie dziw się pani! Kochałam i byłam kochaną... Kochałam, jak tylko można kochać, najpiękniejszego i najlepszego... Był to pan, książę-ordynat. Przysięgliśmy sobie miłość i mieliśmy się pobrać. Nie wypowiem pani szczęścia naszego!... Wtem... grom z jasnego nieba!... Rodzina jego: stary książę, tyran, magnat dumny, bez serca, rozdzielił nas... Wywieźli go, a mnie chciał zapłacić sto tysięcy guldenów, czy nawet milion, żebym się tylko wyrzekła mego ukochanego. Rzuciłam mu pod nogi pieniądze i pokazałam drzwi. Wyszedł wściekły i zemścił się srogo; rozpuścił o mnie najhaniebniejsze pogłoski, przekupił