Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przypominała słabo z sali widzów, jaśnieją uśmiechy zachwytów, że wszyscy szepcą z uniżonością: „Patrzcie! dyrektorowa Cabińska...“
Szła coraz wolniej, żeby się dłużej rozkoszować wrażeniem zadowolenia. Zobaczyła z daleka redaktora z Nicoletą i nagle zachmurzył się horyzont jej myśli.
— On z Nicoletą?!... z tą... podłą intrygantką?!...
Paliła ich już z daleka okiem Gorgony.
Na rogu Wareckiej Nicoleta zniknęła gdzieś w ulicy, a redaktor szedł ku niej rozpromieniony.
— Dzień dobry!... — zawołał, wyciągając rękę.
Pepa zmierzyła go wyniosłym wzrokiem i odwróciła twarz w drugą stronę.
— Cóż to za nowa heca, Pepa?... — mówił ciszej, idąc obok niej.
— Jesteś pan niegodziwym!...
— Znowu komedya?...
— Śmiesz pan w ten sposób mówić do mnie?!...
— Przestaję... i tylko mówię: do widzenia! — powiedział gniewnie, ukłonił się sztywno i, zanim mogła się zoryentować, wsiadł w dorożkę i pojechał.
Cabińska skamieniała z oburzenia; nie przeprosił ją i odjechał! Wściekłość nią zaczęła miotać; szła prędko, nie zważając już na nic i nikogo.
Podobno było tam coś pomiędzy nimi; mówiono o tem po cichu za kulisami, ale z pewnością wiedziano tylko to, że Pepa nigdy się nie obywała bez wielbicieli kilku kategoryi. Jeśli w jakiem mieście nie miała wielbiciela z pośród publiczności, to musiał być jej amantem jaki początkujący aktor o ładnej twarzy i dosyć naiwny,