Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech pan da pieniędzy, już czas, dzieci płaczą, że im się jeść chce!
— Niech niania idzie do pani po pieniądze...
— Ale!... nie tako ja głupia! Narobił pan piekła, że w całym domu było słychać, a teraz ja mam iść do pani?... Niech-no pan da i ubiera się prędzej! Loboga, już je dziesiąta, a pan łazi, kiej zyd rozbabrany przed siabasem...
— Bez uwag, nianiu; mówię ci ciągle, nie wtrącaj się...
— A juści!... a ktoby o czem pamiętał?... państwo ino kumedye wyprawiają, a o dzieciskach po ludzku to nikt nie pamięta.
— Brakuje co dzieciom? — spytał udobruchany, gdyż dzieci były jego słabością.
— Przecie!... Edziowi trza bucików, Waciowi ubrania, bo hycel chłopak do cna portecki ściarachał, a i pannie Jadzi też wrazić niema co... Państwo ino na kumedye to nie żałują, a lo dzieci, to pieprzu za grosz musi starczyć! — burczała, pomagając mu się ubierać.
— Niech się niania dowie w sklepach, co to wszystko będzie kosztowało i powie mi, to dam pieniędzy... a tutaj ma niania na śniadanie.
Położył rubla, wytarł rękawem rudawy cylinder i wyszedł.
Niania zabrała dzbanek, koszyk na bułki i poszła.
Cabińscy prowadzili życie koczownicze, cygańskie i mieli artystyczne zwyczaje w domu. Tylko herbatę wieczorem robiono na miejscu i to nie w samowarze, jaki ciągle obiecywała kupić pani Pepa, ale na maszynce