Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Był szmerek... oburzenia, boś się sypał, jak zwierzę.
— Jak się nie sypać, kiedy Dobek tak sufluje, że niech go drzwi ścisną!...
— Pan gadaj, to wtedy ja przestanę... zobaczymy, jak będziesz wyglądał!... Kładę słowo po słowie w uszy, jak łopatą, nic!... krzyczę już, że Halt aż kopie w scenę... a ten znowu stoi!
— Ja zawsze umiem doskonale; pan mnie umyślnie „kładziesz“.
— Pan nie zawrócisz w głowie umieniem! — zawołał któryś z żydowska.
— Krawiec! pas, szpadę i kapelusz... prędzej!
— „...Maryo! jeśli powiesz: odejdź... pójdzie ze mną noc, cierpienia, samotność i łzy... Maryo! czy nie słyszysz mnie?... to głos serca, kochającego cię... to głos...“ — mówił Władek, chodząc z rolą po garderobie i gestykulując potężnie, głuchy na wszystko, co się wkoło niego działo.
— Nie krzycz-no Władek!... na scenie dosyć się wydrzesz i wyjęczysz, że aż uszy zabolą...
— Zdaje mi się, że temu młodzieńcowi, po zaniku wszystkich władz, pozostał tylko organ mowy.
— Ryku, powiedz...
— Panowie! nie widzieliście czasem Piotrusia?... — zapytała charakterystyczna, wsadziwszy głowę.
— Panowie, zobaczcie, czy gdzie pod stołem nie siedzi Piotruś?
— Proszę pani... Piotruś poszedł do gabinetu z jakąś bardzo ładną facetką.