Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

piwnego ognia, pełnego spojrzeń i oddechów, płynąca ku niej od publiczności.
Zaczęła się znowu przejmować i wpadać w halucynacye: te mroki, barwy jaskrawe, wynurzające się gwałtownie z cieniów, opłynięte światłem, dźwięki muzyki niewidzialnej, echa śpiewów, rozwłóczące się po ciemnych zakątkach, przyciszone stąpania, szelesty dziwne, ludzie porwani gorączką, oczy płonące, rozdenerwowanie ogólne, oklaski grzmiące, niby ulewa oddalona, smugi olśniewającego światła, mgła ciemności; tłok ludzi, brzmienie słów patetycznych, okrzyki tragiczne, wzruszenia pełne łkań, jęki, płacze, cała melodrama, pompatycznie i krzykliwie odgrywana, wszystko to przepajało ją gorączką jakąś inną, niż była w pierwszym akcie, gorączką energii i czynu; grała ze wszystkimi, cierpiała z tymi papierowymi bohaterami, niepokoiła się z nimi, kochała, jak i oni; czuła tremę przed wejściem, słaniała się z rozkoszy w pewnych chwilach i momentach gry patetycznej; pewne słowa i okrzyki przenikały ją dreszczem, tak dziwnym i tak bolesnym, że miała łzy w oczach i krzyk słaby na ustach.
W antraktach wracała do równowagi i do rozmyślań.
Coraz więcej osób z publiczności przychodziło za kulisy.
Pudełka cukierków, bukiety, pojedyncze kwiaty, przechodziły z rąk do rąk.
Pito piwo, wódkę, koniaki; zjawiła się taca kanapek w lot rozchwytanych.
Wybuchały śmiechy swobodne, cięte dowcipy pę-