Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/073

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I podał Topolskiemu długą różową kopertę.
— Wicek!... jak słowo piśniesz o tem kulfonie, to wiesz, co cię czeka.
— Nie nowina!... Ta pani to samo mi powiedziała, tylko, że z dodatkiem rubla.
— Morys! — zawołała ostro Majkowska, stając we drzwiach garderoby.
— Zaczekaj... z jednym oczyszczonym butem nie pójdę przecież!...
— Czemu służąca nie oczyściła?
— Służąca jest właściwie u ciebie; ja się jej nigdy o nic doprosić nie mogę.
— To przyjmij sobie drugą.
— Dobrze, ale tylko dla siebie.
— Nicoleta, na scenę!
— Zawołać tam!... — krzyknął ze sceny Cabiński w krzesła.
— Chodź, Morys, będziemy mieli hecę!
— Nicoleta, na scenę! — wołano z krzeseł.
— Zaraz! Jestem...
Nicoleta z butersznytem w zębach i pudełkiem cukierków pod pachą, biegła, aż podłoga dudniła.
— Cóż u dyabła!... próba... czekamy... — mruknął gniewnie dyrektor orkiestry „Halt“, bo go tak przezywano w teatrze.
— Na mnie nie czekacie tylko.
— Właśnie tylko na panią, a pani wiesz, że nie przyszliśmy tutaj na gadanie... Zaczynać!
— Ja nic jeszcze nie umiem. Niech Kaczkowska śpiewa... to dla niej partya!