Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Komedyantka.djvu/066

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dyrektor nie mydlij, uwaaż... Tylko to nieostrożnie, tak na proscenium...
— Mamy cię!... Udawałeś kryształ, mój bursztynie!... wołał jeden z towarzyszy, chudy, o ustach wiecznie skrzywionych i jakby ciekących żółcią i złośliwością.
— Idź-że do dyabła, mój kochany!... ani mi się śniło!... pierwszy raz ją widzę...
— Ładna kobieta!... Czegóż chce?...
— Adeptka jakaś... chce się angażować.
— Weź dyrektor. Ładnych kobiet nigdy nie jest za dużo na scenie.
— Dosyć tych krowient ma dyrektor.
— Ba, a chóry?...
— Nie bój się, Władek, nie obciążają one budżetu, bo Caban ma zwyczaj niepłacenia, szczególniej kobietom młodym, przystojnym i początkującym.
— Glas zawsze przesadza... to jego największa wada!...
— Zapomniałeś dyrektor o najważniejszej wadzie: że cię duszę o gażę. A może to zaleta, co?...
— Oj, co nie, to nie!... zaprotestował gorąco Cabiński.
Wybuchnęli śmiechem.
— Każ dyrektor dać sznapsa, to coś powiem — zaczął znowu Glas.
— No, co?
— Że reżyser każe dać po drugim...
— Mój śmieszny panie, twój brzuch rośnie kosztem dowcipu... gadasz już głupstwa.