Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łem nagle przypomnianej przeszłości chciało powracać natychmiast, rycząc na wszystkie strony.
— Wybaw nas! Prowadź! Ludzi chcemy! Panów chcemy! Jeść chcemy! Prowadź!
Dużo było jednak takich, którzy nasłuchawszy się namów, odrzucali je z pogardą.
— Nie wrócimy pod baty. Wolimy głody niźli sytą niewolę. Nie potrafimy już być niewolnikami. Pragniemy żyć dla siebie. Mięsem dla ludzi nie będziemy. Wracaj, ale do zdrady nie namawiaj.
I źle skończyły się dla niego te buntowania, gdyż któregoś ranka Kruczek mu zawarczał:
— Rex z Kulasem i ze starszemi radzą o czemś na skałach. Szczekają coś na ciebie, słyszałem.
— Nie bój się. Mam się czem obronić — pokazał rewolwer i kordelas ostry jak brzytwa.
— Zabijesz paru a reszta cię rozedrze. Uciekajmy zaraz — zaskamlał trwożliwie.
— Daj znać naszym, niech się zbierają w kupy i zostają w tyle, nieznacznie — rozkazał.
Nie zdążył, bowiem opadła go nagle kohorta wilków, a Kulas zaszczekał.
— Wypędzamy cię z gromady! Rex daruje ci z przyjaźni życie. Nie groź swojemi piorunami, bo każe cię rozerwać. Przyjęliśmy cię z łaski, a zapłaciłeś nam zdradą i buntem, precz!
Chłopak obejrzał się za ratunkiem, ale zobaczywszy do koła wyszczerzone kły i rozjuszone ślepia, wsiadł na swojego ogiera, którego mu podpędzili. Z księżniczką przyciśniętą do piersi i z rewolwerem w drugiej ręce, jechał tęgim kłusem otoczony wilkami. Kruczek go nie