Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Lecę zobaczyć pastwiska — i ruszył otoczony olbrzymiemi owczarkami.
A Niemowa, zagwizdawszy na Kruczka, poszedł wałęsać się po miasteczku, w jakiem kwaterowali. Białe domy stojące w ogrodach, niektóre piętrowe, obrośnięte kwiatami, puste były, i bez okien i drzwi, a tu i owdzie z wywalonemi ścianami, pełne porozbijanych sprzętów i straszliwie zapaskudzone przez wilki, psy, świnie i splondrowane do szczętu. Po sadach pozostały tylko połamane pnie, a po warzywnikach goła, stratowana ziemia. Stada wystraszonych gołębi błąkały się po czerwonych dachach i wielkich przydrożnych drzewach.
Niemowa, uzbroiwszy się w znalezioną siekierę, zaczął rozbijać zamkniętą śpiżarnię, szafy i piwnicę, i znalazł tyle przeróżnej żywności, że starczyło dla całej sfory przywołanej przez Kruczka. Zwłaszcza na chleby i słoninę rzucały się z chciwością.
— Zbrzydła wam już surowa habanina i gorąca jucha! — przedrwiwał, przymierzając znalezione buty. Były to jego pierwsze buty, więc je upieścił, wycałował i z radosnem biciem serca wciągnął na nogi. Potem odszukał jakieś czerwone ubranie, również w sam raz na swój wzrost i figurę, że zewlókłszy z siebie parciane portczyny i koszulę, przyodział się i zagwizdał.
— Podobnyś do pańskiego szczeniaka — szczekał Kruczek, obwąchując go ze wszystkich stron.
— A bom to co gorszego! — zaskrzeczał wyniośle, przeglądając się w zwierciadle. — Czyś to ty, Bękarcie? A może to twój panicz, Znajdo? A może który z dziedziców, Pokrako? — wypominał zapamiętanemi przezwiskami, krygując się przed lustrem i nie