Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I człowiek mani: orzcie, koniki, skończymy — to dostaniecie po opałce owsa.
— Pasibrzuchy, chamy! Niedowiarki! — wrzał zagniewany i stropiony,
— Spokojnie! Tylko głupie źrebięta z zadartemi ogonami pędzą w cały świat! Człowiek jest gałgan, tyran i morderca, wiadomo. Baty, bóle, praca ciężka i chude obroki. Ale kto nas będzie żywił na wolności?
— Wszystkie stogi wasze! Wszystkie koniczyny wasze! Wszystkie zboża wasze!
— I nam się już nieraz zdawało to samo, a skończyło się bardzo źle, batami.
— Zostańcie z człowiekiem, jak wszyscy go opuszczą, będzie miał się na kim pastwić! Da wam takiego owsa, że zęby pogubicie.
Chytre były i ostrożne, ale nie głupie, więc zaprzysięgły stawić się na wezwanie.
Rex powracał do swoich ruin, wstępując jeno po drodze tu i owdzie, żeby przypominać porę i miejsce, gdzie się mieli zbierać, gdy napotkał ogromne stado trzody pasącej się w dworskiej koniczynie Z przyzwyczajenia rozsrożył się na szkodników, lecz, ochłonąwszy, zaczął im swoje prawić.
Zbiegły się z maciorami na czele i, otoczywszy podniesionemi ryjami, wpierały w niego szare, mądre ślepia. Chrząkały niekiedy i, przestępując z nogi na nogę, cisnęły się coraz bliżej, aż go zamgliło od ich fetorów i zaniepokoiły ryje błyskające białemi kłami.
— Czegóż ten chce? — przerwał mu brutalnie stary ogromny kierda. — Zbrakło ci gnatów do obgryzania i przyleciałeś nas buntować? Jakaż ci to bieda u czło-