Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/064

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a gdzie jeno dojrzał jaką krzywdę — już tam spieszył.
— Nie daj się! Brońcie się! — to było hasło, jakie rzucał on i jego towarzysze zwierzętom tyranizowanym przez ludzi. Budziło też wszędzie jednakowe następstwa.
I dziwne rzeczy zaczęły się stawać. Konie za każdy bat odpowiadały kopytami, woły rwały uprzęże i porozbijawszy wozy czy pługi, najspokojniej szły wypasać się w zbożach; świnie nie chciały opuszczać pól kartoflanych; psy, raz pospuszczane, nie pozwalały się już brać na łańcuchy, nawet głupie owce przepełniały powietrze buntowniczemi bekami. Tylko stary osieł, mimo szczęśliwie udanej próby, nie śmiał się więcej bronić, i po każdych plagach ryczał coraz żałośniej.
— Kiedy się boję! Strasznie się boję!
Bunt szerzył się z niezwykłą szybkością, bo wszędzie psy stawały za pokrzywdzonemi, rzucając się na ciemiężycieli. Powstawały ciągłe walki, lała się krew, trzaskały kije o grzbiety, świstały baty, nie ustawały przekleństwa i głosy katowanych rozbrzmiewały po całym kraju złowrogim jękiem rozpaczy. W tej zaciętej walce padało dosyć zwierząt, lecz i wielu ludzi dogorywało, pobitych rogami, lub wziętych pod kopyta. Walka zaostrzała się z dnia na dzień, bo przyszły żniwa, zwózka z pól, podorywki, a konie i woły odmawiały posłuszeństwa. Zrozpaczeni ludzie przypisywali tę krnąbrność panującym upałom i jakiejś epidemji.
Rex wysłuchiwał relacji o tem, co się dokonywało, z niewzruszonym spokojem. Pewność zwycięstwa rozpierała mu serce. Podnosił dumnie łeb i, obejmując czuciem troski świat cały, miał się już za jego władcę,