Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/052

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale to wiem, że tam u ludzi nie poluje wciąż jeden na drugiego, nie pożera go żywcem i nie tropi za nim nieustannie! Każdy tam śpi bezpiecznie.
— Bo wszystkich karmi człowieka łaska i stróżuje jego kij. Nie zjadają się sami, ale człowiek zjada wszystkich. Jakiż obraz wystawia ze siebie wielki ongiś naród kopyt, rogów i skrzydeł? — obraz roboczego bydła, który za nędzne pożywienie i dach sprzedał swoją wolność, swoją siłę i swoją krew. Żyjecie, mnożycie się i umieracie tylko na pożytek człowieka! Twoja skóra nie należy do ciebie, ani twoje gnaty, ani nawet twoja szerść! Hańba tym, którzy umiłowali niewolę! Nie umiecie się nawet buntować! Umiecie się tylko żalić, pokornie brać baty i lizać stopy swoim ciemięzcom.
Rex zerwał się, jakby dotknięty rozpalonem żelazem i opadł bezsilnie.
— Miałem gniazdo na kościele i wiem co się tam dzieje! Pamiętam, jak o każdym wschodzie i zmierzchu zrywa się jeden jęk skarg, bólów i rozpaczy. A słyszysz te pieśni, jakiemi ciągle rozbrzmiewa puszcza? To śpiewa wolność, to śpiewa radosne, mężne i niefrasobliwe życie nasze! To śpiewa szczęście!
Rex załkał boleśnie, zatargany pazurami przypomnień.
— Ty nie wiesz, co to za szczęście, kiedy rozwinę skrzydła, rzucę się w powietrze i dam się im nieść gdzie pragnę, pan swojej mocy i siebie, wolny!
— Dopóki kobuz cię nie rozedrze, jak marną pliszkę — zawarczał.
— Jeśli mnie pokona, to jego prawo. Ale po takich, którzy się na mnie porwali, gniazda oddawna są