Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Milcz, parobku oderwany z łańcucha! Milcz, kiedy wolny przemawia!
Wyżlica powróciła i, jakby skamieniawszy w miejscu, ze łbem wysuniętym, z podniesioną łapą, pełna drżeń, obaw i rozkoszy, czekała końca tego przyśpiewu, który niby burza przewalał się w nocnej ciszy, że wszystko pomilkło, chowając się po najtajniejszych kryjówkach. Nawet wiatr przycichł, stanęły wody, a pochylone drzewa i trzciny zdały się wsłuchiwać w ten rozwyty huragan nienawiści.
— Hycel cię wyprawi na skórę, żebym miał na czem leżeć! Bliżej, tchórzliwy baranie, bliżej, porachuję ci kłami żebra! Bliżej! — wył Rex z pogardą.
— Gnojku! Odprawię z twoją samicą wesele, a ty nam, psie, zaśpiewasz!
— Czekam na ciebie, zdychająca padlino! Śmierć ci zaśpiewam! Śmierć! — Zawył i potężnemi skokami dopadł gąszczy, z których migotały zielonkawe, złowrogie ślepia. Rzucili się na siebie i zwarli w śmiertelnym boju. Miotali się po ziemi kłębem strasznych skowytów, charczeń, zmagań i okrutnej nienawiści. Rex był roślejszy i, chociaż nie tak mocny i wprawny w walkach, pochwycił go i, dusząc, bił zapamiętale o ziemię. Wilk, ostatnim wysiłkiem wyrwawszy się śmierci, pognał z wyciem szaleństwa.
Walka trwała krótko, ale Rex, śmiertelnie wyczerpany, ubroczony krwią, podarty pazurami, zwalił się na ziemię. Wyżlica z pokornym skowytem lizała mu rany i, dopóki się nie wygoił, skwapliwie przynosiła ułowione ptaki. A pomimo, że na wspomnienie pokonanego wstrząsały nią dreszcze niezaspokojonej żą-