Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Sprężony do skoku i walki, badał nozdrzami i słuchem na wszystkie strony. Wilk czaił się gdzieś niedaleko, zataczał koła; trzaski suchych badyli, szmery rozgarnianych i ciężkich od ros trzcin, były coraz bliższe. Wreszcie padły w ciszy krótkie, szczękliwe warknięcia. Suka dała kilka szalonych susów i, zawróciwszy nagle, wcisnęła się w najciemniejszy kąt budy. Rex zaś rzucił się potężnemi skokami w stronę wroga. Wilk uciekł i wszystko się uspokoiło. Ale następnej nocy, gdy księżyc wynosił się ponad bory i jął roziskrzać pomartwiałe, czarne wody, z gąszczy olch wytrysnął miłosny śpiew wilka. Pieśń była tak namiętnie rozełkana i przejęta tęsknotą i wołaniem, że wyżlica, pomimo trwogi, rzuciła się jakby nieprzytomnie ku niemu.
I wtedy głos psa niby ponury grzmot zahuczał w nocnej cichości.
— Czego chcesz, szczurołapie? Twojemu ojcu potrzaskałem kulasy, pamiętaj!
Trwoga spadła na bagna, bowiem drugi głos buchnął niby gromem.
— Chłeptaczu pomyj! Wylizywaczu garnków, słuchaj — co mówi wolny pan!
— Śmierdzący pomiocie parszywej matki!
— Przy gęsiach ci warować i brać pańskie kije! Flaki ci wypruję, pamiętaj!
— Dziewki miotłami przegoniły cię ze śmietnika i tu przyszedłeś, zdechlino!
— Ty worze skórzany, nie zostawię ci w nim ani jednego całego gnata.
— Na gnój zawlekę twoje ścierwo i wrony cię rozdziobią.