Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/034

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kruczek… zawrzał groźnie. — Co mi tam suki, życia muszę bronić…
— Przeciwko wszystkim nie zdzierżysz, chudziaku! — ubolewał żałośnie.
— Darmo się też nie dam… popamiętają… — warczał. — Wypędzili… strzelali do mnie, głodzili, a teraz chcą mnie zatłuc, i za co? — Zaskomlał boleśnie.
— Ale, Wawrzek na złość rządcy zadał ogierowi drut zwinięty w chlebie.
— Gdzie go zakopali?
— Jeszcze się rucha, jeno tak jęczy, tak się rzuca, tak bije kulasami, aż strach.
— Mojego pana wierzchowiec! Dobry był towarzysz! Nieraz spałem u niego pod żłobem.
— A stara siwka, co była na łaskawym chlebie, poszła na żebry w cały świat…
— Uciekła… sama… we świat… — Zdumiewał się, nie rozumiejąc.
— Ogrodniczek woził nią wodę i tak się nad nią pastwił, że uciekła.
— Gdzie to uciecze… jeszcze wilcy ją zjedzą.
— Ogrodniczek zostawił ją na noc w sadzie, rano rozpętał i chciał zaprząc do beczki, a ta jak go nie trzaśnie kopytami, i w pole. Ledwie go docucili.
— Dostał, co mu się należało. Ale przed Kulasem stara się nie obroni…
— Co ci jeszcze rzeknę — byś nie brał drobiu dworskim, toby cię może oszczędzili… A i moich gęsi nie ruszaj, wrony porwały mi dzisiaj trzy gąsięta! Zapowiedziałem ścierwom, że im za to wszystkie gniazda w parku pozrzucam z drzew.