Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/033

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzeniami brały z głębin swój kształt widomy, podobien do wodnych wytrysków. Trwały obce wszystkim zgiełkom świata, dalekie i budzące głuchy lęk wiecznem milczeniem.....
O świtaniu, kiedy nocne walki ustały a rozpoczynały się nowe, — kiedy jastrzębie niby pioruny biły w ptactwo, ciągnące na brzegi wód, Rex zerwał się gwałtownie i skoczył w gąszcze. Indyki głośno swarzyły się w podwórzu i rozlegały się głosy dziewek. Taki straszliwy głód nim zatargał, że, nie bacząc na niebezpieczeństwo, lisiemi obrotami przedostał się pod kurniki i, porwawszy pierwszą z brzega indyczkę, uciekł z nią w zboża. Posypały się za nim wrzaski, grady kamieni i przekleństwa. Nasyciwszy się ciepłem, drgającem mięsem, pozostawił resztki wronom i pospiesznie wyniósł się na bagna, do myśliwskiej budy.
Tam go w południe odnalazł Niemowa, przynosząc mu jakiś gnat i złe wiadomości.
— Już po tobie, dziedziczka obiecała nagrodę temu, któren ciebie zatłucze.
— Trawy jadł nie będę — warknął, oblizując z lubością okrwawione wąsy.
— Wszyscy będą na ciebie polowali. Słyszałem wygrażania włodarza.
— Wiem gdzie jego gęsi pasą… już wypierzone… w sam raz…
— Dała mu strzelbę. Mają zastawić żelaza, mogą podrzucić trutki, albo i zrobić obławę. A łańcuchowym nie wierz, dla pańskiej łaski pierwsi cię zdradzą. Wyżlica cię szuka… Kruczek ją napastował, pogryzła go i szczeka za tobą.