Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bez końca! bez końca! Łkała długo i zaczęła bić skrzydłami, szarpać się krzycząc rozpaczliwie.
— Uwolnij mnie! Rwij moje łańcuchy! Na wolność! Rwij kajdany! Rwij! Łam!
Rzucił się na obręcz, że spadła z łoskotem i z wściekłością zatargał łańcuszkiem, gryzł, rwał pazurami, rozbijał o ziemię, na darmo jednak.
Papuga zaś jakby oszalała — wybuchała śmiechem, to płaczem, to przekleństwami. Aż się cały dom rozbudził: już ktoś leciał ze światłem przez pokoje; ktoś nadbiegał od kuchni, a stróżowski kundel zajadle rzucił się na Rexa. Uderzeniem łapy odrzucił go potężnie, że psiak podwinąwszy ogon, uciekał ze skowytem, a Rex, pokazawszy kły ludziom, zwolna zagłębił się w parku i na skraju, w Chińskiej altanie, stojącej na wzgórku, postanowił spędzić resztę nocy. Ale nieraz podsuwał się pod dwór i dochodziły go obłąkane wrzaski przyjaciółki, rozbijającej się o pręty klatki.
Śnił jej opowieści, wyczekując świtania. Jakby tęsknota podrywała nim do tych krain dalekich i od ludzkiej tyranji wolnych. Warczał zcicha i, bijąc ogonem, zdał się czołgać tam, gdzie beczała rozdzierana gazela.
Noc zwarła się ciemna, ugrzana i cicha. W głębokościach nieba rozżarzały się gwiazdy. Drzewa pławiły się w sennem odrętwieniu. Łąki za parkiem od mgieł puszystych niby runem wełnistem bielały. Miłosnem upojeniem wrzały śpiewy ptaków. Zapachy lip krążyły w cieniach nurtami niewysłowionej rozkoszy. Niekiedy zboża powiały ciężkiemi kadzielnicami, a czasem żywiczny czad zaciągał z borów. Ziemia grążyła