Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Hale, zachciało się wam frykasów! — Spadł na nie skrzęk wraz z garścią błota, że, nic nie wskórawszy, poniosły się nisko, penetrując wśród zbóż za gniazdami. A skoro słońce się zniżyło i powiał chłód, Niemowa zaczął spędzać gęsi do kupy.
— Rex, pod wierzbą są moje pokoje — wskazał nad wodą stare, rosochate drzewo, wynoszące się w górę niby na poskręcanych palcach, pomiędzy niemi czerniała dziura, wyściełana tatarakiem. — Nocleg pewny! dorzucił, zabierając się do domu.
Pies pozostał sam, nie wiedząc, co począć ze sobą. Przemogło jednak przyzwyczajenie i puścił się na przełaj do drogi, wiodącej do dworu. Jakby na ostrzeżenie, przejeżdżał właśnie wolant, zaprzężony w siwki: dziedziczka jechała z córkami, a panicz z kozła podcinał batem konie. Przeprowadził ją zawziętemi ślepiami, szczękając kłami, a potem, okrążywszy park polami, dotarł pod podwórze, do rozwalonego brogu i tam się przyczaił. Jakoby u wrót zawartego raju się poczuł. Żarła go tęsknota i raz po raz już się prężył do skoku w podwórze, ale strach ścisnął go niby pętlą, że targał się w sobie, mocował i leżał cicho w miejscu.
Słońce już zachodziło. Świat spłynął złotem i purpurą, Stała się ogromna cisza. Szły z pastwisk stada i ściągano z robót. Nad szeroką drogą rozwlekła się smuga złotawego pyłu, z którego buchały tęskne porykiwania krów, głuche pomruki spracowanych wołów, rżenia koni, świsty batów, suche łomoty kijów i siarczyste przekleństwa. Z kwikiem przeleciało stado świń, roztrącając wszystkich po drodze. Ziemia zadu-