Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kwiczały rozpaczliwie wieprze ładowane na wozy rzeźnicze, warknął boleśnie dotknięty.
— Znowu mordują naszych braci.
— Świnia mi nie brat — to mięso, — szczeknął Kruczek. — Złodzieje, sami je zeżrą.
Rex zwinął się jakby pod uderzeniem kamienia i oniemiał.
A kiedy później żyd wynosił z obory rozbeczane cielęta, Kruczek smutnie zawarczał.
— W nocy zdusiłem w polu jedno na spółkę z kulasem, ale odebrały nam koniarki.
— Z wilkiem spółkę trzymasz, z takim zbójem!
— Każdy mi brat, przy którym mogę się pożywić.
— Tobyś i rodzonemu nie przepuścił?
— Głód nie ma ślepiów i wszystko mu dobre, co jeno wpadnie w pazury.
Z przerażającym rykiem przyleciał osieł i zwalił się w gnojówkę.
— To pańskie szczenię oblało go taką wodą, że mu spaliła skórę.
Osieł tarzał się z okropnym, żałosnym rykiem. Nadleciała za nim kupa chłopaków z paniczem na czele, i dalejże się zabawiać i bić w niego kamieniami, a podcinać batami. Wrzask poszedł na całe podwórze, aż przyleciał z kijem włodarz, chłopaków rozpędził i kopaniem przymuszał osła do powstania.
Rex, zapomniawszy o niebezpieczeństwie, wysunął się z budy i zawarczał.
— Rex! — wykrzyknął panicz. — To mama cię chybiła. Zagryzł moje jamniki — zapłakał.
— Tuś mi, ptaszku! — Już ja ci zapłacę za pani-