Strona:PL Władysław Stanisław Reymont - Bunt - Baśń.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chłopak obtulił go workami jak dziecko, ugłaskał i zapowiedział Kruczkowi:
— A zrób mu jaką krzywdę, to cię ubiję jak psa! I poleciał do swoich gęsi.
I szły ciężkie dnie, w których Rex ważył się pomiędzy życiem i śmiercią, — żarły go rany, żarło go bezlitośnie słońce, trapiły muchy i dobijały żale opuszczenia.
Dopiero noce dawały świętą łaskę chłodu i ulgi. Niemowa przylatywał z wodą i jadłem, długie godziny przepłakując nad wspólną dolą. Dowiedział się bowiem, że Rexa szukają, żeby go zabić, a jego mieli wypędzić ze dworu.
— Hulnę do stawu i już, co mi tam! — postanawiał chłopak — Ale ciebie mi żal, sieroto! Musisz uciekać we świat! I co ty poczniesz? — rozpaczał nad nim.
— Niech tylko wyzdrowieję! — stękał polizując go z wdzięczności.
— Nie wydamy go! — warczał groźnie Kruczek, dzielący się z nim nie tylko legowiskiem, ale i każdą miską otrzymanej strawy i tem, co był upolował wolnemi nocami.
A przytem, całe podwórze sprzysięgło się otaczać go tajemnicą przed ludźmi.
Niemowa bowiem zapowiedział, że każdemu, choćby to nawet były wierzchowe ogiery, poprzetrąca kulasy, jeśliby zdradzili Rexa. Więc też lizał się z ran powoli, w spokoju i otoczony powszechną życzliwością. Nawet owczarskie skowyrki zapomniały mu dawnych bojów o wyżlice, i ukradkiem odwiedzały. Co rano stada, wychodzące na paszę, rzucały mu rykliwe pozdro-