Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 291 —

ci kocham, na bohaterkę liryczną z pierwszorzędnej sceny!
— Mały! dwa koniaki dla pana sekretarza! — krzyknął przez drzwi do bufetu Glas.
Janka zaczęła się żegnać, bo Zaleska się już niecierpliwiła sama.
— Pani na serjo odjeżdża? Myślałem, że chociaż na przedstawieniu zostanie pani. Przenocowałaby pani u nas, nacieszylibyśmy się dłużej panią.
— To już chyba kiedy indziej, bo dzisiaj i to zaraz odjechać muszę.
— Odprowadzimy panią na kolej.
— A z przyjemnością. — Poszła do Zaleskiej.
Aktorzy patrzyli na nią teraz z ciekawością i jakąś bezwiedną admiracją, bo była bardzo piękna, i jej twarz dumna, wzrost, chód poważny wyróżniały ją ogromnie i pociągały oczy. W drzwiach cukierni zetknęła się z Niedzielskim, z Władkiem. Spostrzegła go zdaleka, pobladła, zacięła dumnie usta i przeszła obok, uderzając go zimnym, pogardliwym wzrokiem, bo stanął pode drzwiami z cylindrem w ręku i, zobaczywszy ją, nie wiedział, co robić z sobą. Powiódł za nią jakimś mętnym, ogłupiałym wzrokiem i zniknął w cukierni.
Do pociągu było jeszcze minut kilkanaście. Zaleska zajęła się ekspedjowaniem sprawunków, bo Cabińscy otoczyli Jankę i bardzo gorąco namawiali do powrotu na scenę.
— Daję pani role pierwszorzędne, jakie tylko pani zechce — mówił uroczyście dyrektor.