Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —

Mieszka u niej siostrzenica, melancholiczka, która ciągle chce uciekać; otóż, kilka dni temu, udało się jej wymknąć z domu t. j. uciec. Pani Osiecka przestraszona, żeby chora gdzie nie zabłądziła, bo las i w nocy było, czy nawet wieczorem — zamyślił się — tak, wieczorem — pojechała jej szukać, znalazła, zabrała na bryczkę i powracała tą drogą nad plantem, wie pani? Pociąg szedł, koń się przestraszył świateł, huku i poniósł. Uważa pani, poniósł w lesie. Bryczka się rozbiła, a pani Osiecka szczęśliwie upadła na krzak jałowca, tak mówi, a mnie się zdaje, że na ciernie, i strasznie podrapała sobie twarz. Ja nawet pewny jestem, że jałowiec nie mógł tak podrapać, jest za miękki, tylko ciernie. Szczęściem, że na tem się tylko skończyło.
— O tak, bo mogło się skończyć gorzej. Niechże im pan ode mnie złoży słowa współczucia i życzenie wyzdrowienia.
Stasio, przejęty ważnością swej misji, dziękował bardzo poważnie w Osieckiej imieniu. Janka szła do tej gromady, ale już zdaleka doszedł ją głuchy pomruk klątw i złorzeczeń.
— Złodziej! Powiada: weźta chłopy, zapłacę co zechceta. Przywieźliśwa, a un oszukuje!
— Prawda! Mnie powiada: nie chcesz za furę 40 groszy, to ją sobie zabierz.
— Zabierz! a juści! Ciarach zapowietrzony! Zabierz, a cóżto na barszcz będę kamienie gotował, a moja praca, a wozisko, a konisko się tłukło bez cały miesiąc, a teraz mówi: zabierz sobie!