Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —

czonemi nićmi wspólnych wrażeń, ideałów, pragnień i wstrętów. Powiedziałem wstęp, aby się teraz zapytać: czy mogę wszystko wiedzieć, co się pani tyczy, o wszystko pytać?
Nie odpowiedziała, tylko skinęła mu potakująco głową, ale uchwycił, że jakiś cień przemknął po jej oczach, wpatrzonych w niego.
— Otóż, niech mi pani powie, co teraz z sobą pani robić myśli? — zapytał prosto, i resztę pytań, jakie miał na ustach, połknął, bo ten cień go ostrzegł, że nikt wszystkiego, nawet najserdeczniejszym, nie powie, że każda dusza musi mieć swoje tajemne skrytki, które muszą pozostać zamknięte i niepoznane.
— Nie wiem — odpowiedziała poważnie.
— W Bukowcu pani długo nie wytrzyma, to wiem, ale chybaby pani zamąż wyszła?
— Nie wiem.
— O powrocie na scenę pani nie myśli? — pytał, zdumiony trochę jej odpowiedziami.
— Nie wiem... nie wiem... nie wiem... nic jeszcze nie wiem: co pocznę, dokąd pójdę... Te kilka tygodni przychodziłam do życia, do równowagi, i bałam się samej siebie zapytać jasno: co dalej?.. bo nie znalazłabym odpowiedzi ani w sobie, ani — zrobiła szeroki krąg ręką. — Nie wiem! Wir jakiś mnie porwał i kręci mną dotąd, i nie pozwala wydostać się na prąd, któryby mnie poniósł, chociażby na zatracenie. Wszystko mnie rwie w jakąś dal, ale dokąd? gdzie? poco? nie wiem! — szeptała cicho, oczy jej błądziły po jakiejś próżni i bolesny uśmiech okolił usta drżące od