Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 235 —

— Panno Zofjo! — zawołał z wyrzutem, biorąc ją za rękę.
— Do widzenia, do widzenia. Roch pewnie jest na peronie. — Ścisnęła mu dłoń i uciekła.
— Może Roch po kolacji opatrzy naszego konia, trzeba go będzie napoić — mówiła w kuchni.
— Napoić! e... a juści, że sie juchę napoi! Gospodarna panna, ho! ho! gospodarna! — szeptał Roch.
— Przecie, taka szlachetna panna, a sama myśli o koniu — powiedziała Janowa.
Zosia cichutko prześlizgnęła się do saloniku, gdzie już wszyscy po skończeniu preferansa kłócili się i rozmawiali.
Świerkoski tylko, z talją kart w ręku, został przy stoliku i sprawdzał półgłosem:
— Biję asem, daję młódkę, daję dziesiątkę — przebija mi waletem atutowym; daję damę kier, biję ją siódemką atutową — dobrze; daję ósemkę, zrzuca mi obcego asa... — nie tak — łupię królem atutowym, przebija mi asem, gwałtu! Leżę bez nóżki ze sześciu!
Położył karty, obszedł stolik parę razy i znowu medytował zirytowany przegraną, i odszedł dopiero do kolacji, która bardzo była gwarną, ale wszystkie głosy przenosił i pokrywał bas Osieckiej, która przez stół do Andrzeja liczyła na palcach karty i wyjścia, i przekonywała, że dobrze grała. Świerkoski temu przeczył półgłosem, Zaleski uśmiechał się dyskretnie, podkręcał wąsiki, wyciągał mankietki i obcierał co chwila serwetką różowe usta. Podawał mechanicznie obok siedzącej Zosi wszystko i prawił jej w przerwach kom-