Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 232 —

Jankę, któremi się porozumiewali, gdyż Zaleska wygadywała niezmiernie śmieszne dzieciństwa, intrygowały ją i niepokoiły, usposabiając niechętnie do niego. Chciała iść i zawołać Jędrusia, powiedzieć mu, żeby siedział przy pannie; ale na myśl, że musi się podnieść i przejść przez pokój, że wszyscy będą patrzyli na nią, dała spokój i siedziała nieruchomie.
— Licytowałam bez atu! Jak ś. p. męża kocham, bez atu, no, kiedy mówię, że bez...
— Ale przysięgam Bogu, że nikt tego nie słyszał.
— Taki tak! nikt tego nie słyszał! — rozległ się drewniany głos Świerkoskiego.
— Szanowna pani dziedziczka dobrodziejka zapomniała, tak, dobrze mówię, nie uważała za stosowne powiedzieć, że bez atu — tłumaczył uprzejmie Zaleski, pociągając mankietki.
— Co mi pan będziesz gadał: zapomniałam! Mój panie, ja więcej lat grywam w karty, niźli ich pan masz, i gram dobrze; mówił mi to jeszcze ś. p. mąż, a panowie mi zarzucają omyłkę, no tak, jeśli mówię omyłkę, to omyłkę! Ś. p. mąż mój...
— Daruje pani, gramy dalej i niebardzośmy ciekawi, co o tem myślał ś. p. mąż pani — powiedział szorstko Andrzej. — Kto gra, musi ulegać kontroli. Panie Zaleski, weź pan kurę od pani Osieckiej.
— Dobrze, zabierzcie, piszcie, tylko szanujcie imię ś. p. męża, który...
— Jedziemy! ośm w pikach! podać sygnał! — zawołał Orłowski, grzmotnął pięścią w stół, aż pod-