Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —

— Trochę, o ile można ją uprawiać na wsi; jest to jedyna moja przyjemność.
— Prawdopodobnie wielka.
— O, nadzwyczajna! Czyżby bez muzyki możebnem było wyżyć w Bukowcu, wpośród ludzi obojętnych na cele wyższe, na przyjemności subtelniejsze, na sztukę. Podziwiam pannę Janinę, że ona może tutaj wytrzymać, pomimo, iż jest wolna, bo ja muszę, mnie trzymają obowiązki... — westchnęła lekko.
— Mężuś, dziateczki! — westchnął współczująco.
— Jedynie marzenie o sztuce, nadzieja trzyma mnie na powierzchni tego życia okropnego. Pan, jako poeta, jako artysta...
— Siedem pik, bez atu!
— Ręka!
— Siedem trefl!
— Ręka!
— Siedem kierów.
— Przejdę się, ręka! — strzelały słowa licytacji z pokoju karcianego.
— Istotnie, kto ma nadzieję, ten ma wszystko. — I w dalszym ciągu oglądał album, a Zaleska szarpała palce z niecierpliwości i nie mogła znaleźć tematu rozmowy, którą koniecznie chciała prowadzić; wreszcie po długiej pauzie zaczęła:
— To pańska nowela p. t. „Zacisze“, prawda?
Głogowski skinął głową niechętnie, nie lubił rozmawiać o swoich pracach.
— Prześliczna! Uwierzy mi pan, że płakałam serdecznie nad tą biedną Zośką, płakałam. Jest w tym