Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 215 —

honoru daję, że, chociażby pieszo, w tej chwili uciekam.
— No, to pozwól się pan chociaż ucałować.
— O, to, to i owszem, tego możemy używać!
Ucałowali się serdecznie.
— Zrobiłem tylko to, co zrobić byłem powinien. Ludzie poto żyją w jakimś statku, aby pomagać sobie, jest to najczystszy egoizm, bo co dzisiaj zrobię Piotrowi, to Piotr dla mnie jutro, uważa pan dobrodziej? Ależ to piękny krajobraz? — zawołał, przystępując do okna i patrząc na lasy, oświecone księżycowem światłem.
Orłowski przyglądał mu się bacznie; jakieś przykre podejrzenie, które napróżno chciał stłumić w sobie, niepokoiło go. Przez cały obiad prawie się nie odzywał, tylko z chciwością chwytał ich spojrzenia i słowa, śledził uśmiechy, słuchał ze skupieniem, ale nie mógł złapać nic podejrzanego, bo w ich zachowaniu się była tylko wielka przyjacielska zażyłość, pełna szacunku i życzliwości.
— Niedługo byłem w Radomskiem — opowiadał Głogowski. — Mój chlebodawca zaczął mi mówić:
„Niech siada, niech weźmie, niech uważa na synków“. Skończyłem z nim w ten sam sposób, powiedziałem:
„Niech zapłaci, niech zdechnie, niech sam uczy synków“ — i wyjechałem. Teraz siedziałem trochę w Warszawie.
— A pan nie urzędował nigdzie? Przecież byłoby wygodniej dostać jaką posadę, chociażby na kolei;