Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 187 —

aż je wycierałem spirytusem. Było mi bardzo przyjemnie przez cały wieczór, tylko pod koniec pocałowałem pannę Zosię w rękę, rozgniewała się i guzik mi się oberwał przy szelkach, więc się nieco strapiłem. W niedzielę zobaczę się z nią, to mamie napiszę o wiele obszerniej. Całuję mamie rączki“. — Zapieczętował śpiesznie, bo Orłowski zły i mroczny jakiś wszedł, nie odzywał się do nikogo, trzaskał drzwiami i później chodził wielkiemi krokami po swoim pokoju.
— Może naczelnik ma dużo do pisania, to mógłbym pomóc — powiedział Świerkoski, wchodząc za nim. Orłowski przystanął, błysnął groźnie oczyma, targnął brodą i głucho rzekł:
— Bez łaski! Jest nas dwóch, przysięgam Bogu, to wystarczyć powinno, za cóżby płaciła Dyrekcja?
Świerkoski zżymnął ramionami i wyszedł.
Orłowski zamknął drzwi za nim, pisał raporty, porządkował kasę i sprawdzał rachunki i, zrobiwszy całą, codzienną czynność, przygotowawszy kasę i papiery do wysyłki, zaczął odpieczętowywać nadesłane ekspedycje i czytać. Po przeczytaniu; bo były adresowane na jego ręce, napisał w nagłówku czerwonym ołówkiem:
„P. o. ekspedytora, do wiadomości i zastosowania się“.
— Roch! zanieś to do ekspedycji. — Roch zabrał papier i najspokojniej położył go na drugim stole. — A ten list zanieś panience. — Orłowski zdjął czerwoną czapkę, włożył zwyczajną, służby ruchu, z czerwonemi wypustkami, zatarł ręce, przygarbił się nieco