Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 151 —

co płynęły chyżo, niby ptactwo, w świat smutny i jakby obumarły.
Doktór w mieszkaniu się rozebrał i pokazał na migi, żeby mu dali jeść, i gdy Janka opowiedziała ojcu o stanie Rochowej, skinął na nią nieznacznie, aby wyszła.
Wyjął swój notes z ołówkiem na stół, usiadł, rzucił okiem na spacerującego po pokoju Orłowskiego i napisał:
— Jesteś niezdrów, widzę to.
— Ale gdzie tam, nigdy nie byłem zdrowszy.
— Masz w oczach napisane, że cię głowa boli, że źle sypiasz — napisał.
— To prawda, ale mam tyle kłopotów na służbie, że to dosyć naturalne.
Doktór obejrzał bez ceremonji oczy, obmacał grzbiet i głowę i siadł zpowrotem.
— Nic mnie nie boli, co ci się zdaje?..
Nie odpisał, zjadł śpiesznie obiad i poszedł pożegnać się z Janką.
— Jest tylko jedna rada: spokój, spokój, spokój — szepnął cicho — a druga, zresztą połowiczna, żeby Dyrekcja dała mu pomocnika do ekspedycji. Będę się o to starał pocichu.
— Doktorze, nie wypowiem nawet, ale doktór odczuje, co się we mnie dziać musi, jak się boję strasznie, ratuj go, nie krępuj się kosztami, rozporządzaj, wszystko zrobię, byle go ocalić.
— To nie o to idzie, mnie chodzi tylko o przedłużenie dzisiejszego stanu, o wyleczeniu niema mo-