Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —

— Mówili różnie, poco? przecież porządna panna, jeżeli się jej trafia iść zamąż za takiego człowieka, jakim jest Jędruś, toby wyszła, a ona nie chciała... tylko zaraz potem uciekła z domu. Mama wie dobrze, co wyrabiał Orłowski, że o mało nie zwarjował ze wstydu.
— Prawda, prawda... ale bez co ona poszła do komedjantów? — pytała stara, i znowu fala wątpliwości i goryczy przepełniła jej serce.
— Może nie mogła iść za Jędrusia, i musiała uciekać z domu! mówią nawet, że Orłowski ją wygnał!.. — szeptała znacząco Józia, nie patrząc na matkę, która połykała te słowa, jak ogień palący zgrozą.
— Józia, co ty mówisz, jeszcze kto usłyszy? — obejrzała się odruchowo na drzwi i okna.
— Nie będę powtarzać, co wszyscy mówią i wiedzą, ale jak była w domu, to przecież włóczyła się sama po lasach, sama jeździła do Kielc. To porządna panna tak powinna robić, co? Nigdzieby jej za próg nie puścili do porządnego domu. A co robiła w teatrze? Dlaczego się truła?.. przecież napół żywą przywiózł ją stary do Bukowca, leżała w szpitalu, pisały o tem gazety.
— W szpitalu była! truła się, pisały o tem gazety!— powtarzała stara zbladłemi, trzęsącemi się ustami, i łzy, niby groch, posypały się jej z oczu na watowany kaftanik.
— Wszyscy o tem wiedzą. Nikt nie wie, dlaczego się truła, ale przecież to nietrudno się domyślić,