Strona:PL Władysław St. Reymont - Fermenty 01.djvu/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

wśród nich wsią dużą, przez której domy i sady, w połowie ogołocone z liści, błyskała szeroka, wijąca się kapryśnemi skrętami rzeka, płynąca z lasów do wielkiego stawu przy dworskim ogrodzie, skąd wylewała się na młyńskie koła i płynęła niżej przez wielki park, przecinała drogę i migotała błyszczącą w słońcu wstęgą na łąkach żółtawych, pomiędzy kępami czarnych olszyn i długich plam trzcin poschniętych.
Bartek most przeszedł i wspaniałym z lip olbrzymich szpalerem, sadzonym w kierunku nasypu, trzymającego rzekę na wodzy, biegł ku dworowi, zdaleka już bielejącemu wielką kolumnadą podjazdu, nad którą okna piętra, zakończonego bardzo śpiczastym dachem o dwóch kondygnacjach, odbijały jaskrawo promienie słońca. Przeszedł skośnie wielki klomb, otoczony niskim, berberysowym żywopłotem, porozrywanym i uschłym w połowie, w którym zamiast trawników i kwiatów rosły kartofle, i poszedł wbok, do dużej oficyny, stojącej w cieniu kasztanów, połączonej z dworem gankiem krytym, pełnym powybijanych szyb, obdartym z szalowania, jakiem niegdyś był obity. Zajrzał przez otwarte okno do kuchni.
— Magda, a kaj pani gospodyni?
Magda wskazała mu głową na sień i tłukła dalej kartofle w wielkiej cebratce, buchającej kłębami pary.
Na progu sieni, do której się schodziło przez czworokątne zagłębienie, tworzące wpuszczony w dom ganek, siedziała Grzesikiewiczowa na starym, podartym fotelu, z którego wyłaziło włosie. Darła pierze