Strona:PL Władysław Orwid - Stefan Okrzeja.pdf/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na Złotej ulicy dwaj przejeżdżający oficerowie, widząc malca, który zamalowywał napis rosyjski na szyldzie, wysiedli z dorożki, wydobyli rewolwery i przeszyte kulami zwłoki malca zsunęły się z drabiny. Rozbestwieni żołnierze dawali salwy do gromadek dzieci, które, naśladując starszych, z papierowemi chorągiewkami bawiły się w podwórkach.
Z dalekonośnej broni strzelano na chybił trafił w wyloty ulic, krew ścinała się w żyłach najspokojniejszych ludzi, wszystkie uczciwsze ręce zaciskały się z oburzenia i wściekłości.
Okrzeja chodził jak nieprzytomny, w szlachetnej jego duszy wprost nie mogło się pomieścić to widziane morze okrucieństwa i morze cierpienia wydanego na łup żołdactwu bezbronnego ludu. Zdawało mu się, że to ciężki koszmar, nieprawdopodobny sen — ale trupy, kałuże krwi na ulicach, płacz kobiet, jęki rannych — świadczyły o rzeczywistości.
Ocknął się w gniewie i grozie ze świadomością, że pozostawać biernym świadkiem tego wszystkiego niepodobna, że krew niewinnie wylana woła o pomstę do nieba i postanowił