Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 154.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to, co sie ludziom od wiatru przyśnije. I szkoda nawet, żech wam natrąciła... Wierutne bajtki muszą być, nic więcej, bo jakby prawdy było choć naparstek, tobyście wy musieli pierwsi o tem wiedzieć. Widujecie sie z Hanką...
— Widuję...
— Wiem, napotkałach ją kiedyś, wracającą z wierchów. I cudno mi doprawdy... Nic wam nie wspominała?
— O czem miała wspominać, myślicie?
— Niby o Cichańskiego zabiegach...
— Nie! — odrzekł szorstko, dotknięty przypomnieniem wolego łba, jak go nazywał zwyczajnie.
— Oj ludzie, ludzie! — szepnęła z westchnieniem i schyliła się po ociepkę.
— Zaczkajcież — odsunął ją łagodnie Franek — odniesę wam na chwilę, choć ku wodzie.
Spojrzała nań z wdzięcznością, a on gałęzie zarzucił na ramię, i poszli razem na dół drogą ku rwącej roztoce.
Skoro dochodzili wody, Tekla przystanęła, gotowiąc się do odebrania ciężaru. Ale on jeszcze nie myślał się żegnać i szedł z nią wzdłuż roztoki przez całą dolinę. Dopiero za wąwozem zdjął brzemię z ramienia, powiadając:
— Tu granica. Teraz wam już oddam...
— O, niech wam Bóg zapłaci! Boście mnie skrzepili setnie.