Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechnęła się nieznacznie i poczęła się mu sprawiać, czemu tak długo nie była na wierchach. Gdy kończyła zażaleniem, już łzy jej w oczach stały.
— Nie dadzą mi iść nikany i zakazują ostro. Dopokąd jeszcze maliny były we wrębie, tom sie mogła wycyganić...
— No, nie płacz-że, moje dziecko.
Przygarnął ją ku sobie i, siadając na trawniku, posadził na kolanach. Wyrwała się, podbiegła do najbliższego pniaka, wskoczyła nań i rozejrzała się z uwagą na wszystkie strony. Poczem wróciła i siadła obok Franka.
— Nie mam dużo czasu... — szepnęła.
— O żebyś ty wiedziała, Hanuś, co ja przez ten czas przemyślał!
I począł jej opowiadać o zamiarach swoich. Mówił bezładnie, ciżbą słów, jakie się tłoczyły, przynaglane gorącością i zapałem serca.
A Hanka skubła mech palcami, wyczekując rychło skończy. Coraz niecierpliwiej targała mech i trawę razem i roztwierała dłoń nerwowo, upuszczając je na ziemię. Wreszcie przerwała mu:
— A ubocz ścięta?
— Nie! — odrzekł szorstko, dotknięty przybaczeniem, które go samego gryzło. I zaraz dodał: — Ale to nic. Zetnie sie jeszcze na czas. O tem nie myślę, bo, jak widzisz, ważniejsza