Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uczynił, długo nie mogła słowa przepowiedzieć, gdy stając przed nią, zawołał:
— Hanuś! Skądżeś sie ty tu wzięła? Toś nie ty teraz szła z dołu?
Hanusia, trzymając się dłonią za piersi, oddychła i szepnęła z wyrzutem:
— O! takem cię sie zlękła...
I chwilę, patrząc na się, milczeli oboje. Franek jakiś zawód przewiewny uczuł w sercu, że to nie ona szła z dołu. Naprzeciw tamtej bowiem biegł, i trudno mu było teraz nagle wszystką radość ze spotkania obrócić ku niej. Ona zaś, zwyciężywszy lęk i pomieszanie, patrzyła nań z przebiegłą w oczach upartością i gotowo oczekiwała, co powie.
— Pędziłech naprzeciw ciebie — zaczął — bo mi sie zdawało, że ty idziesz od chałup, ale widać, że mnie oczy zwiedły.
I powiedział jej, jak było z tem całem złudzeniem.
— Musiałaś słyszeć mój głos...
— Słyszałach, i zganiałach zaraz owce, żeby wyjść ku tobie...
— Toś z owcami?
— Dy widzisz... Wyszły z ugorów do wrębu, i trza było je zegnać na dół, żeby kto nie zajął. Chcieli pasterza posłać po nie, ale ja sie sama wyrychliła na to, żeby cię widzieć...
— Jakaś ty dobra moja! — szepnął.