Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po głosie nie pozna. A i śpiew pewnie do niej nie doleci. Chyba odzew, to prędzej...
Było to dawne pasterskie wołanie, mające właściwą sobie nutę, przeciągłą, jak fale wiatru. Drzewiej, kiedy pasterz jaki, stęskniony za widokiem pasterki, która była gdzieś w zapadłej uboczy z owcami, chciał się z nią zejść, to jej tylko tem hasłem dawał znać o sobie. A ona mu odpowiadała, jak echo jękliwe, i naprowadzała go na drogę, która ku niej wiodła. Inaczejby się nie spotkali w tych bezmiernych lasach. Nieraz on stał na jednym wierchu, a ona na drugim, i nie mogli się nijak rozeznać z daleka: poznawali się po sposobie przeciągania głosu, bo każdy pasterz i każda pasterka mieli swój własny sposób dokończania.
Franek pewnym był, że Hanka musi znać jego odzew, bo musiała słyszeć nieraz, jak się odzywał w uboczy, schodząc wieczorem do Huciska.
— Ino czy doleci do niej? Bo to przecie dal...
Poruszające się zwolna maleńkie postaci były już w połowie drogi między osiedlem Sołtysów, a Cichańskich. Rakoczy, nie zwlekając, nabrał oddechu w pierś i, jak mógł najpotężniej, ozwał się przeciągłym głosem:
— Ou-ho-ho--ho-ho!
A skoro echa pocichły, dorzucił, jakby ostatnie, ostro urwane: