Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 138.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobność oznaczyć oczyma cały plan, całą mapę swojej przyszłej gminy. I rozpoczął odrazu przezieranie pól. Najpierw też, nic dziwnego, stanął w osiedlu Sołtysów. Powietrze było czyste, bo jesień się już poczynała, wszystko się odkryło jaśniej, jakby się zbliżyło. Mógł widzieć zdala dobrze najmniejszą krzaczynę, nawet płot nizki przy ogrodzie na widok wystąpił. Franek zbaczył, jak niedawno stał koło tego płotu. A Hanusia była w sadzie...
— Gdzie ona też teraz? Nigdzie nikogo nie widać... Musi być w domu, abo jeszcze nie przyszła z kościoła. Żeby ja tak teraz zszedł na dół i spotkał ją kany niespodzianie...
Przerwał swoje zamierzenie, bo ujrzał wychodzących z osiedla Sołtysowego ludzi. Było ich kilkoro razem, szli nie drogą, jak się chadza, ale przez pola, na przełaj, i zdążali, widać było, wprost ku osiedlu Cichańskich.
— Cóżby to za ludzie byli? — pytał się w ździwieniu. I wpatrzył się z natężeniem, jakby chciał z tak daleka rozeznać postaci. Ledwo po barwach zmiarkował, że jest trzech chłopów, jedna niewieścia postać między nimi. Przypuszczenie, że to Hanka, zamieniało się pomału w pewność.
— Któżby inszy? Ona sie tak pomiędzy nimi bieli.