Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w narodzie, więcej przychylności. I przeszły czasy, minęły, nie wrócą — roztoki zalane ciżbą, aż sie przepełniają...
Tak dumając, patrzał z góry na wieś poniżoną i szedł oczyma po polach, z osiedla w osiedle. Wszystko zatrzymywało jego uwagę, jakby pierwszy raz przezierał tę okolicę.
Już się słońce zatoczyło za wierch Obidowca, a on nie myślał oczu swoich oderwać od zacienionych pól i chałup szarych. Coraz nowe obrazy, jedne z drugich, jak różaniec snów. Owinęły jego myśli pomroką tak gęstą, że się świat cały zatracił, jak w czasie zaćmienia. A obrazy były jasne, przeraźliwie jasne.
...Najpierw stanęło mu w oczach pole niezmierzone. Naraz poczęło się kurczyć ze wszystkich stron. I powoli, powoli szły granice ku sobie, coraz bliżej i bliżej, aż się zeszły. Miejsce pola zajęła jakaś przestrzeń dziwna, bez nazwy i wyrazu, bez świateł i barw. Tak się wyrażać musi chyba nicość. Zaląkł się tego widoku i w te razy obraz się rozemglił. Pomyślał sobie w duchu, że to była mgła.
Ale zaraz drugi obraz nadskoczył podobieństwem tamtemu tak blizki, jakby zeń powstał.
...Oto obszar, pokrajany na wązkie zagony. Te nagle poczęły mu się w oczach zwężać, zamieniać na ledwie widoczne smugi, i ponikły. A miedze, które się niepostrzeżenie pomykały,