Strona:PL Władysław Orkan-W Roztokach tom II 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siadał nieraz na wierchu otwartej polany i rozpatrywał się po świecie.
W głowie jego wstawały wówczas przeróżne plany, wysnuwane z obrazów, które w zorzy zachodniej widniały w dole przed oczyma. Wyobrażał sobie naprzykład, coby czynił, gdyby wojsko szło z dolin ku roztokom...
Najpierw zapaliłby wici po wszystkich gromach i skrzyknąłby naród wszystek, aby się, co rychło, gromadził w niedociętym jeszcze lesie pod Czołem Turbacza. Stamtąd rozesłałby straże na wszystkie wierchy, któreby o obrotach nieprzyjaciela dawały znać ogniem. Ogniska te byłyby, jak chorągwie, różne; na każdą wiadomość insze. Potem wybrałby z ludzi najmądrzejszych, aby dawali baczność na znak każdy i uspakajali słowami rozsądku naród, trwożący się w sercach. Sam zaś zabrałby najśmielszych z gromady i piorunem spadłby z nimi do Nowego Targu; wziąłby armaty, jak swoje, i kazałby je wieźć przez wierchy wprost na niższe wzgórza, które górują nad dolną roztoką i nad otwartym ku północy niżem. Pod ziejącemi śmiercią oczami tych armat ani myszby się nie prześlizgnęła. Wszystko by legło pokotem. Ktoby się odważył zbliżyć, to na pewne zatracenie. Takie czoło żelazne stawiłyby roztoki każdemu, ktoby je chciał przemocą zalać.
Ale przypuśćmy, żeby się nie udało wziąć