Strona:PL Władysław Orkan-Poezje Zebrane tom 2.pdf/336

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
336

Dojrzawszy „szkółę“, pomyślałem bowiem,
Że jak mnie zacznie bić — to nic nie powiem.

Z tą myślą szedłem wprost do izby szkolnej...
Lecz nie pomogły mi i myśli żadne —        80
Bom, wchodząc za próg, drżał jak konik polny,
A gdym wszedł cudem — myślałem, że padnę...
Wówczas wzrok naprzód poszedł mimowolny
I dojrzał nóżki, suknię, ręce ładne...
To tak się z lękiem podnosząc, me oczy,        85
Doszły, po sukni idąc, do warkoczy...

Ach! odetchnąłem... i już jakoś śmielej
Spojrzałem wkoło, gdzie starsi uczniowie
W ostatnich ławach rzędami siedzieli —
Przodem dziewczęta z dziatwą — po połowie...        90
Śmieją się z cicha, szczęśliwi, weseli...
Nagle ktoś kichnął — miałem rzec: „Na zdrowie“ —
Lecz chrześcijańskie słowo zmarło w krztani,
Gdy zawołała mię ta jasna pani...

Podszedłem bliżej z zapartym oddechem        95
Kiedy poczęła ona mówić do mnie —
Patrząc się [w] oczy prosto i z pośpiechem
Odpowiadałem jakoś nieprzytomnie,
Bo dzieci często wybuchały śmiechem.
To mnie do reszty zmieszało ogromnie,        100
Więc już w milczeniu bojaźliwym stoję —
Tylko mi w ocza[ch] [za]błysło łez dwo[je.]

Uśmiechnęła się... i ja się rozśmiałem
Przez łez tych dwoje, z litości do siebie,