Roztoką szła i błądziła
siwiejąca mgła.
Ludzie z borów pomału poczęli się tracić.
Zasępienie i senność zeszły się nad wodą
i wiły się leniwie ponad siwe młaki.
Niejeden z borujących padł na wilgne siano,
aby dać wypoczynek znużonemu ciału.
Uboczą, po ugorach, we mgle, jak płanetnik,
szedł grajek, Jasiek Muzyka,
który całą noc przegrał na borach.
Grał ludziom, a teraz sobie.
I śpiewał pod nutę.
Było w niej dziwne powiązanie uczuć,
można rzec: szczęśliwość smutku.
Albo jeszcze insze...
»Hej, biedne moje serce
Na poły sie dzieli —
Jedna strona płacze,
Druga sie weseli...«
Głos czysty biegł,
a skrzypce zabiegały wartko;
mijały się i w pustej ginęły uboczy.
Zwoływały się długo smutnemi echami.
Wreszcie głos przepadł.
Echo skrzypiec zapłakało po nim.