Strona:PL Władysław Orkan-Miłość pasterska 072.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieć nie może. I niemasz w niej grzechu, ni najmniejszego błędu. Wszystko najdoskonalsze. I jak ktoś śmiałby jej uwagi czynić, słowem obrażać, kiedy ona naokoło obdarza — śmiechem samym, spojrzeniem. I jest w niej coś — niewiadome — ku czemu tęsknota, z dna serca oderwana, z głębiny najtajniejszej, wyrywa się...
W chłopięcem śnieniu o kobiecie najdującemu się — zjawiła się w uboczy — i poszły za nią oczy jego... Odtąd już jeno czekał tych chwil, kiedy woły wygania, by ją zdaleka widzieć. Oh, gdyby cały dzień gnała przez tę ubocz! Ale jeno chwilkę — i zachodzi... Zachodzi za wierch codzień z rana... A dzień taki długi! Nieporada się wieczora doczekać. Oto jest cnienie prawdziwe, jakiego dawniej nie zaznał.
Chcąc bronić się przed tem gniotącem uczuciem, zażywał różnych sposobów: Dzielił dzień podług posuwania się cienia słońca, jak podług wskazówek zegara, na małe i mniejsze kwadry, i wypełniał je najrozmaiciej, jak mu jeno przemyślność poddała. Najgorzej mu się było ocknąć, gdy ją tracił z oczu. Potem już świat żywy i myśli nadpływające łacwiej zajmowały głowę.
Tak i teraz. Ledwo osatał się w sobie. Rozpatrzył się po świecie, jak z ciężkiego snu zbudzony. Widząc, że ma dzień przed sobą, bo dopiero śródpołuń był, zaczął się namyślać, co z telim czasem zrobić...