Strona:PL Władysław Orkan-Komornicy 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W najwyższej trwodze chwycił za skóbel i szarpnął. Drzwi zamrożone odskoczyły...
— Aaach! — zakrzyczał okropnie.
Zatrzasnął drzwi i wypadł w pole... Szalonym pędem biegł za wodę, a przed oczami jego stały wciąż w świetle księżyca wielkie, szklanne oczy...


∗             ∗

Poprzed Chybowe okna szedł pogrzeb Margośki. Dziwnie smętną żałobą płynęła w dal czyścowa pieśń...
Chyba uciekł do komory i zamknął się. Ale i tu doleciały go wyraźnie słowa:

»Możny i ubogi równy —
Nikt od śmierzci nie wymówny...
Któż wie, na kim kolej stoi?
Przeto niech się każdy boi...«

Oddalił się już smutny pochód i zniknął za okołem, a w uszach starego wciąż jeszcze dzwoniła żałobna nuta i przejmujące, ostre słowa wdzierały się do mózgu.
Wyszedł na izbę i rozpatrzył się dookoła... pusto! ani żywej duszy!... Chodził z kąta w kąt i nie mógł se nigdzie miejsca znaleźć. Wszędy czaił się utajony niepokój... z sieni, z pod ławy, z pieca — zewsząd wychylał ku niemu zagadkowe oczy... Wszedł do izdebki — on za nim... Stanął w piekarni — on już tu... Ani się go pozbyć! Opuścił